Historia i sztuka

3 marca 2015
Kategorie: Recenzje, Wystawy Tagi: Tagi:

Mit Galicji

Opublikowano: 03.03.2015, 18:08

Jeszcze przez kilka dni (do 8 marca) można w krakowskim Międzynarodowym Centrum Kultury oglądać wystawę „Mit Galicji”. Wybierałam się na nią od dawna, ciągle się nie składało, potem znajomy zniechęcił mnie trochę, mówiąc, że nic tam ciekawego nie ma, same stare pocztówki i reprodukcje. To drugie trochę prawda, ale pocztówek akurat tam jak na lekarstwo, jeśli w ogóle. Reprodukcje to trochę zmora, przyznaję, zwłaszcza kiedy oryginały należą do Biblioteki Jagiellońskiej lub muzeum w Tarnowie, a nie trzeba ich sprowadzać za ciężkie pieniądze ubezpieczeniowe z zagranicy. No ale jest jak jest.

podroz-do-galicji1

Jest znacznie ciekawiej niż się spodziewałam, choć rewelacji nie ma. Przede wszystkim wystawa jest duża i pomyślana, sensownie zaaranżowana. Sale są tematyczne: od wątków historycznych i politycznych, przez etniczne, przemysłowe, kulturalne. Nie do końca wprawdzie rozumiem, dlaczego wystawę otwierają dwudziestowieczne przetworzenia galicyjskiej legendy w sztuce (głównie ukraińskiej, z reguły niestety nienajwyższych lotów, choć dla mnie osobiście ze względu na przetworzenia motywów tradycyjnych całkiem ciekawe konceptualnie i ikonograficznie), które wraz z pokazem fragmentów Sklepów cynamonowych braci Quay powinny raczej ją zamykać, ale poza tym koncepcja jest przejrzysta. Zapewne można by jej zarzucić wystawienniczy tradycjonalizm, ale uważam go za lepszy (a na pewno bezpieczniejszy) od szaleństw wystawienniczych, których idei przewodniej trzeba się domyślać.

Po wprowadzającej części historycznej (nazwa regionu, zabory, Maria Teresa i Józef II, gdzieś na jednym niewielkim medalu oraz reprodukcji grafiki na część przewinął mi się także Franciszek II/I) większa część wystawy podzielona jest tematycznie. Tu wkrada się trochę chaosu, bo raz mamy rozwój kolei, a potem od razu huculszczyznę, obok jakieś życie miejskie, a dalej mały rzut oka na Zielony Balonik z jednej, a Tekę Stańczyka z drugiej strony, potem kącik poświęcony nędzy galicyjskiej. Po drodze przewijają się tematy „etniczne”: spojrzenia, określone w katalogu i opisach szumnie jako „opowieści”, z perspektywy wiedeńskiej z jednej strony, a polskiej, ukraińskiej, żydowskiej z drugiej. W największej sali urządzono między innymi zaaranżowaną jak na dziewiętnastowiecznych salonach malarstwa ścianę z portretami Franza Josefa, ułożonymi znów zgodnie z gustem epoki w dość przypadkowym porządku. Niestety różnorakie cesarskie wizerunki nie zostały zgromadzone w jednej sali, a szkoda, w związku z czym rozkoszna alegoria pięćdziesięciolecia rządów (a konkretnie jej reprodukcja) wisi nad przejściem od części historycznej do tematycznej i łatwo go przegapić.

franzjosef

We mnie osobiście lekki niedosyt pozostawiła część historyczna – szkoda, że nie ma więcej i ciekawiej na temat rzezi galicyjskiej; oczywiście chciałabym też choćby wzmiankę o krótkotrwałym odłączeniu Galicji od monarchii habsburskiej po wojnie 1809 roku, o Rządzie Tymczasowym i triumfalnym wkroczeniu księcia Poniatowskiego do Krakowa, a następnie  i jego wymarszu pod Lipsk w 1813 – skoro jest insurekcja kościuszkowska, to całkowity brak tego epizodu jest co najmniej dziwny.

W sumie również rozczarowuje tematyka, której jest w przeciwieństwie do historyczno-politycznej dużo, ale nic nowego się w niej nie pojawia w stosunku do rozlicznych wystaw i publikacji, mianowicie mniejszości narodowych. Trochę sztetlowego sentymentalizmu, który mi się już nieco przejadł, bo jest w kółko tym samym, kolorowy portret Hucułki, poza tym dość sztampowe zdjęcia „życia codziennego”. Z całego wątku żydowskiego najciekawsze są dość wątłe materiały przedrozbiorowe – ten aspekt jest znacznie mniej znany i ograny. Chętnie poczytałabym i pooglądała także coś o galicyjskich frankistach na przykład, ale tego akurat brakło.

Brakowało mi też tego autentycznego „mitu” – reprezentują go niewątpliwie wspomniane wcześniej nowoczesne malarstwo, kilka alegorii, urokliwa seria propagandowych obrazków z dobrym cesarzem wizytującym swoje ziemie. Nie jest tak, że wiem, czego konkretnie temu aspektowi brakuje – może naiwnych, ludowych przetworzeń wizerunków oficjalnych? Może trochę tekstów z epoki, chwalących cesarza i jego rządy? Może galicyjskiej recepcji cesarzowej Sisi? Może lepiej wyartykułowanej i reprezentowanej dwudziestowiecznej nostalgii?

Natomiast niewątpliwie ładnym ekspozycyjnym pomysłem jest to, że w większości sal chodzimy po mapach z różnych epok. Z początku można mieć wrażenie, że to eksponaty, po których nie należy deptać, ale wręcz przeciwnie – możemy, a niekiedy musimy, przejść po nich, metaforycznie wędrując po historycznej Galicji.

mapa

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.