Wszystko już było? (Ta notka po trochu też*.) Żyjemy w czasach, kiedy coraz bardziej dotkliwy brak „ogólnego wykształcenia” czyli mówiąc staroświecko: erudycji sprawia, że różnym politykom i celebrytom co rusz wydaje się, że odkrywają Amerykę, z drugiej zaś postmoderniści ponuro oznajmiają, że nic nowego nie da się wymyślić. Grzebanie wśród różnorodnych staroci pokazuje, że czasem nawet rzeczy, które wydają nam się tak bardzo związane z nowoczesnością, istotnie już były.
Pisząc jakiś czas temu artykuł o wątkach antycznych w karykaturze antynapoleońskiej, sięgnęłam do dziewiętnastowiecznych opracowań zagadnienia karykatury i trafiłam w ten sposób na niezwykle ciekawego człowieka. Był to pisarz nazwiskiem Jules François Félix Husson, znany głównie pod pseudonimem Fleury/Champfleury. Wszystko wskazuje na to, że jego powieści nie przetrwały próby czasu i mogą dziś co najwyżej stanowić ciekawostkę literacką (warto jednakowoż nadmienić, że ewidentnie wynalazł powieść akademicką na długo przed Davidem Lodgem), ale dzieła eseistyczno-naukowe, zwłaszcza te o karykaturze oraz o fajansach, zachowały wartość – jeśli nawet nie stricte naukową, to na pewno dokumentacyjną.
Największą popularność panu Fleury przyniosło monograficzne ujęcie zagadnienia kota w historii i kulturze, czyli wydana w 1869 roku książka Les Chats: histoire, mœurs, observations, anecdotes (Koty: historia, obyczaje, obserwacje, anegdoty). Było to nie lada przedsięwzięcie: nawet dziś wypada docenić ogrom zebranego materiału historyczno-etnograficznego (kot w Egipcie, starożytności klasycznej, na Dalekim Wschodzie, w wierzeniach ludowych, w poezji, sztuce, heraldyce, magii itd. itd.), anegdotycznego (sławni ludzie i koty, przesądy związane z kotami, współczesne sądy o kotach), ikonograficznego – od egipskiego malarstwa i rzeźby oraz sztuki dalekowschodniej, przez portrety celebrytów z kotami, po szkice Delacroix, Maneta – słynne „Spotkanie kotów” – oraz ilustracje wykonane specjalnie dla tej książki z natury przez samego autora, a także przez mniej lub bardziej znanych rysowników epoki.
Jedną z oryginalnych ilustracji do książki wykonał Eugène Viollet-le-Duc, wybitny architekt i teoretyk architektury połowy XIX w. Obrazek w książce podpisany jest „wg rysunku”, a nie udało mi się wyśledzić żadnego innego dzieła, z którego mógłby pochodzić, a zatem można mniemać, że powstał na zamówienie do tego właśnie dzieła. Stanowi ilustrację rozdziału zatytułowanego „Egoizm kotów”, zawierającego opinie i obserwacje od antycznych po współczesne na temat tego właśnie zjawiska. W swojej emblematyczności – zadowolonemu z siebie, zwiniętemu na jakiejś serwecie zwierzakowi o spojrzeniu godnym dzisiejszych kotów memetycznych towarzyszy maksyma zupełnie jak z kociego demotywatora: Wolność bez pracy/wysiłku – a zatem obrazek ten jest praprzodkiem tego, co zalewa dziś internet.
Co ciekawe, Viollet-le-Duc ewidentnie sam był kotolubem, kiedy bowiem cesarz Napoleon III zlecił mu renowację znajdującego się na obrzeżach domeny Compiègne – czyli ulubionej pozaparyskiej rezydencji pary cesarskiej – trzynastowiecznego zamku Pierrefonds, nigdy niestety nieukończoną, architekt pozwolił sobie na dość fantazyjną przebudowę i jeden ze szczytów dachu ozdobił stylizowanymi na gotyckie postaciami kotów czających się do skoku (jeszcze niżej: szkice architekta):
Maksyma, którą rysownik umieścił pod swoim „egoistycznym” kotem, jest z kolei najwyraźniej intelektualną zabawą. Wygląda na to, że jest jego autorstwa: jeden koci blog cytuje ją jako rzymską, ale mam wrażenie, że bloger dał się nabrać. Jedyne podobne sformułowanie łacińskie, jakie udało mi się wyśledzić, to „Consulatu honos sine labore suscipitur” – w wolnym, ale skonsultowanym ze specjalistą tłumaczeniu znaczy to „Urząd konsula sprawuje się bez wysiłku” (miał tak się wyrazić trzeciowieczny mówca i panegirysta galoromański, niejaki Mamertyn, a ja znalazłam to w Upadku cesarstwa rzymskiego Edwarda Gibbona). Ponieważ Viollet-le-Duc należał jeszcze do pokolenia, które było znakomicie klasycznie wykształcone, mógł spokojnie tę frazę znać – ba, zapewne czytał Gibbona, którego dzieło powstało w latach 1776-88, a w 1812 zostało wydane we Francji w przekładzie uważanym do dziś za wzorcowy (autorem był François Guizot, skądinąd później minister spraw zagranicznych za Monarchii Lipcowej, co rzuca jasne światło na poziom intelektualny przynajmniej niektórych ówczesnych ministrów).
Wróćmy jednak na chwilę do książki o kotach. Zachwyciło mnie znalezienie liczącego sobie prawie półtora stulecia tekstu, w którym jest właściwie wszystko, czym zalewa nas internetowa kotomania. Po pierwsze rozpieszczanie kotów i traktowanie ich jak dzieci. Ponoć już Juliusz Cezar, wg Plutarcha, miał się krzywić na obyczaje współczesnych sobie cudzoziemców, którzy ubierali swoje pieski i małpki w biżuterię i wyszukane ubranka (i pytać złośliwie, czy w ich krajach nie rodzą się dzieci). Champfleury przytacza tę anegdotę, po czym zastanawia się, co by powiedział Cezar na współczesne autorowi modne damy przechadzające swoje kotki po Lasku Bulońskim i wielbiące je jak bóstwa.
Po drugie, kiedy czytałam niektóre wypowiedzi, miałam wrażenie, że czytam fejsbukowe wyznania jakiegoś kotomana, na przykład:
– Nie wierzcie w to, że kot was głaszcze [kiedy się o was ociera] – on głaszcze samego siebie. (Wiem, nie jest to najszczęśliwsze tłumaczenie, ale brak mi jednego słowa polskiego, które by tu pasowało: „Ne croyez pas que le chat vous caresse, il se caresse”).
– To człowiek pragnie towarzystwa kota. Kot nie potrzebuje towarzystwa człowieka.
A dzisiejszy obrazek to jakby przodek nie tylko memów o kocim egoizmie i kocich rządach, ale także po trochu zwierzaka znanego jako Grumpy Cat.
***
* Na wypadek gdyby ktoś miał wrażenie dejà vu albo plagiatu, to jest notka z recyklingu: jej pierwsza wersja pt. „Pierwszy koci mem” ukazała się na moim blogu Drakaina ogląda obrazki. A że zyskała tam sporą popularność, pozwalam sobie z pewnymi zmianami ją przeblogować, bo jest bardzo w klimatach tego bloga, a grupa odbiorców nieco inna, no a poza tym jest prima aprilis 😉
Komentarze