Historia i sztuka

20 marca 2015

Aiglon

Opublikowano: 20.03.2015, 0:02

Dokładnie rok temu przesłuchałam chyba pięć razy pod rząd krótką i bardzo piękną operę, której autorami są Jacques Ibert (akt I i V) oraz Arthur Honneger (akty II-IV), wystawioną po raz pierwszy w 1937 roku w Monte Carlo, i opowiadającą o ostatnich miesiącach życia człowieka, który urodził się dokładnie 204 lata temu i żył zaledwie 21 lat. Był nim Napoléon François Charles Joseph Bonaparte, jedyny legalny syn Napoleona z jego drugą żoną Marią Luizą Habsburg, bohater jednej z najsmutniejszych historii XIX wieku, znany najpierw jako Król Rzymu, potem w latach 1815-18 jako Książę Parmy, a w końcu, od 1818 jako Książę Reichstadtu. W żadnym z miejsc, które były jego tytularnymi siedzibami, nigdy nie był. Nie z gnuśności, lenistwa czy braku zainteresowania, ale dlatego, że mu na to nie pozwolono.

duc_de_reichstadt_Weixelbaum

Kiedy miał raptem trzy lata został rozdzielony na zawsze z uwielbiającym go ojcem, a następnie po Kongresie Wiedeńskim pozostawiony na dworze dziadka, cesarza Austrii Franciszka I, podczas gdy matka odjechała do Parmy, którą otrzymała jako własne księstwo, i szybko się zaangażowawszy w romans z przydzielonym jej do towarzystwa austriackim oficerem, hrabią von Neippergiem (to znów historia na osobny wpis), nie miała szczególnej ochoty widywać syna. Młody książę żył właściwie w pełnej izolacji od świata, w złotej klatce, otoczony ludźmi, którzy go może i kochali, ale raczej nie lubili, jak dziadek, takimi, którzy dość otwarcie go nienawidzili, jak kanclerz Metternich, i takimi, którzy ze względu na etykietę z jednej, a sytuację z drugiej strony byli dla niego szorstcy i niewyrozumiali, jak guwerner, hrabia Moritz Josef von Dietrichstein.

Książę wyjechał z Wiednia ponoć tylko dwa razy: do pobliskiego Pressburga (dzisiejsza Bratysława) i do odległego o niecałe 200 km Grazu. Przez całe życie marzył o podróży do Italii, bo o Francji pewnie nawet nie śmiał marzyć – dano mu jasno do zrozumienia, że powinien zapomnieć o swoim francuskim dziedzictwie i usiłowano wychować w niechęci do ojca, nigdy też nie pozwolono mu się spotkać z nikim z bardzo licznej rodziny ze strony ojca, mimo że stryjowie, kuzyni i kuzynki o to zabiegali. Według nie do końca historycznego przekazu jedyną, której udało się przekraść do ogrodów Schoenbrunnu i spotkać na krótką chwilę kuzyna, była Eliza, hrabina Camerata, córka najstarszej z sióstr Napoleona, Elizy Bacciocchi, o której wcześniej była mowa na tym blogu. Książę miał w dwóch ostatnich latach życia jednego jedynego serdecznego przyjaciela, był nim hrabia Anton Prokesch von Osten, człowiek niezwykle ciekawy i znów – wraz z tą niezwykłą przyjaźnią, dzięki której cokolwek osobistego o księciu wiemy – zasługujący na osobny wpis.

Jak to zwykle bywa, zakazy miały efekt wręcz przeciwny: młody człowiek, który dzieciństwa pokazywał, że ma charakter, większość życia przeżył zbuntowany wobec austriackiej rodziny i nauczycieli, wbrew słabemu zdrowiu marząc jedynie o karierze wojskowej. Zmarł na gruźlicę (choć istnieją również pogłoski, że został otruty), samotny, mimo że otoczony tłumem ludzi. W dokładnie tym samym pokoju w pałacu w Schoenbrunnie, w którym w 1809 mieszkał jego ojciec. Dziś w Wiedniu w odległości raptem kilku przystanków metra można obejrzeć jego słynną kołyskę, zaprojektowaną przez Pierre-Paula Prud’hona (w Kaiserliche Schatzkammer w Hofburgu) i jego łoże śmierci.

kolyska

Bunt przeciwko Habsburgom i ich dziedzictwu, konflikt z Metternichem, nieobecność w życiu syna Marii Luizy, a wreszcie życie w cieniu zakazanej legendy stały się kanwą najpierw dramatu pióra Edmonda Rostanda, znanego dziś głównie jako autor Cyrano de Bergeraca. Tytuł dramatu o synu Napoleona zaczerpnął Rostand z legendy napoleońskiej, która orlęciem nazywała młodego księcia jeszcze za jego życia i w tym krótkim czasie, kiedy po rewolucji 1830 roku powstała nadzieja osadzenia go na tronie Francji. Imię to spopularyzował następnie Victor Hugo pisząc poemat księciu poświęcony i być może bezpośrednio stamtąd pożyczył go Rostand. W paryskiej prapremierze Orlątka tytułową rolę zagrała sama wielka Sarah Bernhardt, później w tę rolę wcielało się wielu znanych aktorów płci obojga (m.in. Judy Garland w Ameryce, a Juliusz Osterwa w Polsce), potem zaś dramat został w zasadzie zapomniany – a szkoda, bo to naprawdę dobry kawał teatru. W międzyczasie jednak według sztuki Rostanda została napisana wspomniana na wstępie opera pod tym samym tytułem: L’Aiglon, w której tytułowa rola przeznaczona jest na sopran kobiecy – jako aluzja do najsłynniejszej wykonawczyni teatralnej.

sara_resize_resize

Nie jestem znawczynią muzyki dwudziestowiecznej, a w tej operze śledzę głównie odniesienia do historii, którymi usiany jest dramat (też temat na odrębną notkę). Bardzo zatem podoba mi się piękny pastiszowy walc na początku trzeciego aktu, pojawiający się zresztą także we wstępie i na początku aktu pierwszego, przywołujący beztroskie życie na wiedeńskim dworze, pogrążonym w samozadowoleniu po wielkim zwycięstwie konserwatyzmu, jakim był Kongres Wiedeński.  Największe wrażenie robi jednak zajmująca praktycznie cały czwarty akt scena nieudanej ucieczki z Wiednia w towarzystwie jedynego przyjaciela, kiedy to obaj panowie lądują na polu bitwy pod Wagram (co jest tuż za przedmieściami obecnego Wiednia). Scena jest wizją bitwy, tym symbolicznym spotkaniem syna z ojcem, a zarazem zapowiedzią choroby (rzeczywisty książę przeziębił się w czasie konnej przejażdżki w 1832 i już nigdy nie wyzdrowiał) czyli ostatniego aktu.

Muzycznie ten czwarty akt (autorstwa Honnegera, który napisał również akty drugi i trzeci) jest rzeczywiście wizyjny – od pierwszych taktów „sceny Wagram” (popisowej również w dramacie; większość słynnych zdjęć Bernhardt z tej sztuki to właśnie ta scena) nie mamy wątpliwości, że przechodzimy z rzeczywistości w świat, w którym wspomnienia, marzenia i wyobrażenia wywołują duchy przeszłości, dając bohaterowi ten jeden moment chwały, o której marzył. Nastrój narasta aż do wielkiego monologu Księcia, gdzie w tle pojawiają się rewolucyjne melodie i muzyka naśladująca zgiełk bitwy, a zarazem triumfalna. Choćby dla tej jednej sceny, gdzie sopran, bas i chóry tworzą na pozór chaotyczny ensemble, w którym jednak coraz bardziej słychać porządek, a jednocześnie niemal szaleństwo, warto tej opery posłuchać.

Warto też pamiętać o samym Orlątku i jego smutnej historii, do której niejednokrotnie będę jeszcze wracać, choćby z racji książki pisanej o jego portretach. Historii człowieka o wielkich talentach, wielkich ambicjach, który zapewne miałby szanse być zarówno wybitnym władcą (nawet cesarz Franciszek miałby w nim znacznie lepszego następcę niż w którymkolwiek ze swoich ciężko upośledzonych synów, którym należał się spokój a nie tron Austrii), jak i na przykład wybitnym uczonym. Niestety, z powodu swojego pochodzenia, został jedynie więźniem złotej klatki, postrzegającym swoje życie jako puste i zmarnowane. Jeden z jego lekarzy miał się podobno o nim wyrazić: „żelazna wola zamknięta w ciele z kryształu”.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.